„Serafina i siedem gwiazd” – powrót, ale czy konieczny...?
Uwielbiam Serafinę! Czwarta część mnie rozczarowała... niedopracowaniem.
Robert Beatty, Serafina i siedem gwiazd
Nie będę ukrywała, że po przeczytaniu noty od autora w trzeciej części, w której wyjaśniał, że to ostatnia część przygód Serafiny, poczułam zawód. Druga i trzecia, a zwłaszcza druga część opowiadająca o losach młodej strażniczki Biltmore, zauroczyła mnie nieoczywistą akcją, mądrze przemyślaną kompozycją, świetnymi opisami i wspaniałym językiem narracji. To był dla mnie geniusz baśni współczesnej. Gdy tylko dowiedziałam się o części czwartej, zaraz zakupiłam ją do szkolnej biblioteki. I zanurzyłam się w lekturze.
Całość czytało się dość szybko, chociaż akcja nie toczy się proporcjonalnie. Przez większość fabuły mamy do czynienia z przeczuciami, co spowolnia akcję, mimo licznych zabójstw, a dopiero końcowa partia przyspiesza, wyjaśnia wszystko i jak zwykle Serafina ma ręce i łapy pełne roboty. Tu jest ciekawe jedno rozwiązanie autora – czytelnik nie jest do końca pewien, kto za wszystkimi wydarzeniami stoi. Czy to jest nowy wróg, a może stary wróg, ale jest jeszcze trzecie rozwiązanie... totalnie nieoczekiwane.
Pomysł opierał się na... przeczuciach Serafiny. Tak myślałam w pierwszej chwili. I tu już na początku doszło do pierwszego kompozycyjnego zgrzytu. Zastanawiam się, jak napisać o tym bez spojlerowania... Może tak: Serafina czuje w powietrzu rodzące się zło. Nawet je dostrzega podobnie jak jeden z domowników Biltmore. Zło pojawia się jednak później, podczas jednej nocy, od której jedno niefortunne wydarzenie wywołało lawinę nieszczęść. A właściwie ożywiło nieszczęścia. To nie ma sensu. Bo jak coś może być, zanim powstało? Autor przestrzelił się.
Drugi zgrzyt. To pojawienie się jednej bliskiej Serafinie osoby w noc feralnych wydarzeń. Czy to było potrzebne? Nie, na pewno. To, co wywołało lawinę zła, mogło śmiało się odbyć bez udziału „osób trzecich”, tym bardziej, że nic, zupełnie nic, co ta osoba zrobiła, nie zostało uwzględnione w akcji. Chociaż mogło.
Trzeci zgrzyt. Tytułowe siedem gwiazd. Przynosi to marne wyjaśnienie, a okoliczności, w których Serafina „wszystko zaczyna rozumieć”, są... bez komentarza.
Po czwarte wreszcie. Tłumaczenie. Nie pamiętam, kto wcześniej przekładał przygody Serafiny, ale, czytając powieść, mam wrażenie, że praca translatorska była szybka, język powieści jest zdecydowanie słabszy od poprzednich części. I są jeszcze błędy.
Komentarze
Prześlij komentarz