Czy było warto ciągnąć tę historię dalej? Harry 19 lat później
W dzisiejszym poście, zadusznym, znajdą się przemyślenia, a głównie wspomnienia, o przecudownej serii przygód małego czarodziejskiego okularnika - Harry'ego Pottera.
J. K. Rowling, Harry Potter i Przeklęte Dziecko
Nie wiem, jakie są zdania innych potteromianiaków na temat ostatniej już części przygód ulubieńca młodzieży i dorosłych na całym świecie, mnie ta część nie przekonuje...
Po wspaniale napisanych siedmiu częściach - barwnym i wartkim językiem, wciągającym w świat magii i czarodziejstwa, urzekającym portretowaniem miejsc, osób i nastrojów, a także nie płytką psychologią bohaterów, ósma część Harry'ego wydaje się jakże... uboga. To chyba dobre słowo?
Rowling przyzwyczaiła czytelników do akcji, ale otulonej w narrację, która nie jest ani banalna ani denna, lecz jest tym składnikiem, powodującym ból oczu i pleców, ponieważ nikt normalny nie chce przerwać czytania. Nie oszukujmy się - powodzenie książki zależy od sposobu narracji, choćbym nie wiem jakie historie wymyślał pisarz (patrz "Biblioteka dusz": przygody wyssane z palca nie sprzedadzą się, bo narracja jest wyjałowiona). Tymczasem "... Przeklęte Dziecko" napisane jest jak dramat gotowy do wystawienia w teatrze. "Atmosferkę" napięcia tworzą didaskalia, kłótnie głównych bohaterów i... właściwie to tyle. Być może w Broadwayu przy wysokich nakładach finansowych i dobranej obsadzie sztuka powiodła się. Czytając scenariusz, tak na sucho, mam ambiwalentne odczucia.
Przy wielkim sentymencie do Harry'ego muszę dodać, że fabuła jest nawet zaskakująca, ale jednocześnie niedopracowana. Historia zaczyna się wydarzeniem stanowiącym epilog z "Insygniów śmierci" (notabene przeczytajcie ten tom po angielsku - jest jeszcze lepszy!). Największe obawy młodszego syna Harry'ego spełniają się i to on przejmuje pałeczkę głównego bohatera. Razem ze swoim kolegą - to też jest zaskoczenie (albo presja czytelników, kto wie...) próbuje wyjść ze skóry czarnej owcy w rodzinie, przestać być... "przeklętym dzieckiem". Padają gorzkie słowa, miejsce jest też dla głupich uczynków-dowodów, że jest się kimś lub nie jest się czymś.
Postępki dwójki nastoletnich bohaterów mają opłakane skutki. To również jest ciekawy fabularny zabieg - różne wersje wydarzeń w zależności od drobnej zmiany przeszłości (taki efekt motyla).
Jednocześnie pojawia się zmora przeszłości, wątpliwości, głosy sumienia, czyli wszystko to, co związane jest z bohaterstwem. Ktoś musiał stracić życie, żeby przeżyć mógł ktoś inny. Tylko że ktoś nie potrafi się pogodzić ze stratą rzekomego krewnego. I tu leży niedopracowanie w postaci Delphini - dwudziestoparoletniej koleżanki (!) Albusa, która chodzi sobie po Hogwarcie, warzy eliksiry i wkrada się do ministerstwa. Trochę to naciągane, nie sądzicie? Później się okazuje... kto jest tak naprawdę przeklętym dzieckiem i dlaczego. Kulminacja i katastrofa, czyli najważniejsze części dramatu - zawodzą.
Prawdę powiedziawszy, książkę dokończyłam tylko ze względu na sentyment do Harry'ego. Odczuwam brak wspaniałej trzymającej w napięciu narracji, tworzącej atmosferę i brak zgranych wydarzeń i charakterów. Przesłanie finałowej części "Harry'ego Pottera i..." wpisuje się w styl wcześniejszych tomów: przyjaźń, miłość, współpraca, zaufanie są wartościami, których żadne zło nie pokona. Liczy się również szczerość, rozmowa i zrozumienie, a o te jest ciężko, gdy ma się prze-sławnego ojca. Rowling chce powiedzieć, że czasem w miłości przeginamy, próbujemy za wiele rzeczy zrekompensować (zupełnie niepotrzebnie), ale też wymagamy od najbliższych, bo skoro komuś się udawało, ktoś sobie radził zupełnie sam to może... Nie ma jednej recepty na wieczne szczęście, gdyż jemu zawsze będzie coś zagrażało; ważne, aby wówczas mieć przy sobie rodzinę i przyjaciół - jedyne fundamenty odwagi i siły w walce z czyhającym złem.
Komentarze
Prześlij komentarz