Spokojna niedziela na wsi?

Kto chociaż raz nie marzył o miłym odpoczynku na wsi? Otóż to. Zdarza się to nie tylko miłośnikom arkadyjskich krajobrazów, ale także (jeśli nie przede wszystkim) ludziom zapracowanym. Takim właśnie jest bohater kolejnego kryminału Agathy Christie, ostatniego znajdującego się w skromnych zasobach biblioteki szkolnej.

Agatha Christie, Niedziela na wsi (tyt.org.: The Hollow)

John Christow jest doktorem bogatych dam, starszych i nie tylko, który romansuje z pewną rzeźbiarką. Ma oddaną, wierną i usługującą mu żonę i dwójkę dzieci. Mimo wszystko John Christow nie jest szczęśliwy - dom go irytuje, kochanka nie zapewnia pełni szczęścia i zapomnienia od szarej codzienności, od problemów z pacjentami i wiecznie potakującej żony. John Christow doszedł do takiego punktu w swoim życiu, że tylko "męska" decyzja może położyć kres irytacji, nieszczęściu, które stanowi dla niego udrękę.
Weekend poza domem, na wsi u bogatych przyjaciół, powinien przynieść wyczekiwaną ulgę, tym bardziej, że będzie tam również kochanka. Tymczasem John Christow nie spodziewał się aż takiego spokoju - spokoju "wiecznego".

Na uroczysty obiad do Angkatellów, zblazowanej rodzinki żyjącej wspomnieniami, zaproszenie otrzymuje nie kto inny jak Herkules Poirot. Punkt 13.00 belgijski detektyw zjawia się w domu i zostaje zaproszony do ogrodu, do miejsca, gdzie znajduje się basen. I co zastaje? Jakiś żartowniś - to była pierwsza myśl Poirota - zabawił się kosztem słynnego tropiciela przestępców i upozorował zabójstwo Johna Christowa. Lekarz leży przy basenie, wokół niego zgromadzili się gospodarze i goście, żona Christowa trzyma broń, a sam John ginie z imieniem kochanki na ustach. Ale to nie żart. Lekarz umiera, a Poirot, nolens volens, zaczyna analizować motywy i przebieg całej sytuacji.
Uczestniczy on - i to mnie zawsze dziwi, kiedy czytam utwory Christie - w śledztwie prowadzonym przez  policjantów, a właściwie policjanci prowadzący śledztwo zawsze informują Poirota o postępach w sprawie zabójstwa. W tym tomie Poirot tylko siedzi w swoim domku, przyjmuje gości, analizuje otoczenie i duma. Opiera się głównie na impresji, przelotnych uczuciach, jakie towarzyszyły mu podczas feralnego wydarzenia. Tylko odczucia.

Generalnie cała powieść, napisana w 1946 roku, opiera się na wpuszczeniu czytelnika do świadomości bohaterów. "Zblazowani" to dobre słowo określające nie tylko Angkatellów, ale i ich gości. Ludzie ci próbują żyć w pełni, tylko jedyne co im wychodzi, to marzenie o przeszłości, o Arkadii, jaką sobie zbudowali w Ainswick. Tym samym powieść ta zabiera głos w sprawie dekadentyzmu - apatii i znudzenia się ludzi bogatych zwykłym życiem, które tylko oni, w wiadomy sobie sposób, potrafią na siłę upiększać. 

Poirot ma zagwozdkę, jak zawsze, a czytelnik towarzyszy mu w rozwiązaniu zagadki śmierci lekarza. Jest wiele osób, mających jakieś powody do uśmiercenia Johna Christowa. I jak to często bywa - rozwiązanie jest zaskakujące.

"Niedziela na wsi" różni się od wcześniej omawianych tu, na tym blogu, powieści detektywistycznych. Jeśli wcześniej marudziłam, że postaciom brak wiarygodności poprzez spłycenie aspektów psychologicznych, to tutaj jest przesyt procesów zachodzących w świadomości bohaterów. Nie zawsze są to procesy spójne, racjonalne sui generis.
Jeśli wcześniej Poirot był centralną częścią powieści i prowadził prawdziwe śledztwo - na podstawie dowodów, poszlak, motywów itp., to w tym przypadku wydarzenia rozwijają się poniekąd same. Poirot siedzi i myśli; informacji dostarcza mu policja i nietypowe zachowanie bohaterów. Oczywiście, kiedy detektyw z nienagannie uformowanym wąsem, zaczyna wyjaśniać po czym doszedł do takiego wniosku, wszystko wydaje się łatwe i zrozumiałe. Nie tym razem, chociaż... dla mnie to wszystko wyszło za pomocą deus ex machina. Nie ma tu tej przyjemności, jaką jest domyślanie się za pomocą śledztwa prowadzonego jak np. w "Kartach na stół". Tu sytuacja jest podobna jak w przypadku powieści "A.B.C.". Niemniej, mimo że "Niedziela na wsi" odbiega od stereotypu powieści detektywistycznych, to czyta się ją całkiem przyjemnie, bo... jak zwykłą powieść o ludziach i ich problemach (z których nie zawsze zdają sobie sprawę), a nie o śledztwie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Drzewo kłamstw”... hit książkowy, który mógłby być również hitem filmowym

Sienkiewicz - celebryta i pięć razy Maria

Siostrzana miłość w baśniowej scenerii i legendarnym czasie