Zafon raz jeszcze - Światła września
Carlos Ruiz Zafon, Światła września
Jest to trzecia powieść
hiszpańskiego autora, który zasłynął trylogią o Cmentarzu Zakazanych Książek, sławiących Barcelonę jako miasto
tajemnych, mrocznych postaci i zakątków. Karierę jednak rozpoczął od
zaspakajania potrzeb młodego czytelnika - a dodać należy, że jest to
najkapryśniejszy i najbardziej wymagający czytelnik. Wracając do „Świateł września”
- często bierze się tę książkę za kontynuację dwóch poprzednich, chociaż ani
bohaterowie, ani miejsce akcji i czas się nie powtarzają. Chodzi - po prostu -
o mroczne sekrety, świat nadprzyrodzony, który sporo potrafi namieszać w życiu
zwykłych ludzi.
Nie będę pisać o stylu Zafona,
który jest ba-jecz-ny! (Nie można się powstrzymać od pochwał nad językiem -
zrozumiałym, malowniczym, idealnym i jakże różnym od bestsellerów młodzieżowych
zza Atlantyku!). Fabuła, na tym się skoncentruję, ponieważ dzisiejszy młody
czytelnik zwraca uwagę na „opowiedzianą historię”. To ona jest powodem
przywarcia do lektury albo oderwania się od niej.
Historia zaczyna się od
przedstawienia rodziny głównych bohaterów - paryżan z lat 30. XX wieku. Śmierć
ojca - głowy Sauvellów jest początkiem klęski matki, córki, syna. Co warta jest
wdowa z dziećmi w latach 30.? Otóż to. Ich zmagania z brutalną rzeczywistością
przeplata się z portretami psychologicznymi pani Simone, jej córki Irene i syna
Doriana. Każde z nich jest inne, każde z nich inaczej odbiera rzeczywistość,
każde z nich inaczej się z nią zmaga.
Pewnego razu pani Simone otrzymuje
zbawienną propozycję pracy. Musi się tylko przenieść z Paryża. Mała ofiara,
zwłaszcza jeśli nagrodą jest lepsze - godne - życie. Rodzina Sauvellów przenosi
się nad Błękitną Zatokę do fabrykanta zabawek - pana Lazarusa Janna,
mieszkającego w gotyckim zamku Cravenmoore. Nie, nie jest to „Charlie i fabryka
zabawek”. Aczkolwiek praca, jak i sylwetka Lazarusa jest owiana nimbem
tajemniczości. Tworzy zabawki niezwykle rzeczywiste - ludzie automaty,
drewniane latające kruki, mnóstwo innych cudacznych mechanicznych tworów. (Nie
jest to również „Tajemnicze emporium pana Magorium”). Uwagę małego Doriana
przykuwa wrogość tych zabawek, głęboko tkwiące w nich… zło. Nie kto inny tylko
mały Dorian zauważa „niepokojące” detale, matka i córka wpatrzone są w
„dobroczyńcę” jak w obrazek, ale wówczas Lazarus karmi chłopca cudownymi
opowiastkami, tłumacząc, że oczom nie zawsze należy wierzyć. Coś na tej wyspie
jest nie tak. Czai się tu jakieś licho, a to w lesie, a to w miejscowych
legendach o tajemniczych „światłach września”. Coś i w tym Lazarusie siedzi, no
bo jak tak można siedzieć samemu w zamku, tworzyć takie mechanizmy, no jak?
Opowieść prowokuje do stawiania
tylu pytań, a nawet i więcej. Tajemnicze dzieciństwo, jakieś konszachty z.. no
właśnie z kim (albo czym)? Niech czytelnikowi nie przyjdzie do głowy, że szybko
pozna odpowiedź. Opowieść zaczyna się rozwidlać na życie córki i jej
zauroczenia, na życie jej matki i jej problemy sercowe. Jedynie Dorian,
małolat, przypomina o powrocie do rzeczywistości (i tej spoza kart powieści).
Jak i śmierć dziewczyny - przyjaciółki Irene. Ciekawość, a może licho popycha
człowieka do pomagania złu w wydostaniu się na świat? W każdym razie Hannah TO
uwolniła i uruchomiła dźwignię.
Od tej pory opowieść nabiera tempa,
wydarzenia dzieją się po sobie, doprowadzając do nieubłaganego finiszu. Tu mi
troszkę zabrakło, nie obce jest wrażenie, że historia zamku Cravenmoore i
Lazarusa skończyła się zbyt wcześnie i trochę… no cóż… oczywiste to
zakończenie. Ale dramat był! Niebezpieczeństwo, plastyczne oddanie strachu,
zgrozy, przerażenia i walki dobra ze złem.
„Światła września” symbolizowały na
wyspie ducha kobiety, który utonął w pobliskich głębinach. Utonął i nigdy nie
odnaleziono ciała… tylko maskę. Morderczyni? Niewierna żona? Samobójczyni?
Prawda jest inna i tę czytelnik pozna. W każdym razie nie chodzi tu o
tajemnicze światła, co raczej cienie, mroki, które drzemią w każdym z nas.
Będąc czułym na metafizykę, zupełnie jak Dorian, widzimy więcej, co sprawia, że
i więcej rozumiemy. A to z kolei - że możemy pewnym rzeczom zapobiegać. Ale czy
na pewno zdołamy? Ile siły dobra drzemie w każdym z nas? Ile zła jesteśmy w
stanie sobie wyrządzić? I w co tylko jesteśmy w stanie uwierzyć, żeby brzmiało
to „empirycznie poprawnie”?
Młody czytelnik, dla którego ważna
jest opowieść, prawdziwość postaci, z którymi można się zżyć (a można przecież
z trójką - dorosłą wdową, nastoletnią córką i smykiem Dorianem; jak to Zafon
dobrze obmyślał!), czary-mary, światła - cienie, gotyckie zamki napawające
strachem i potworne zabawki, powinien być zadowolony z przeczytania „Świateł
września”. Niedługa to powieść, ale pouczająca, że w siła jest w miłości,
lojalności, spolegliwości i zrozumieniu. Jak i też można wysnuć morał, że
niektóre „wyciągnięte ręce”, obiecujące pomoc, są podejrzane. (Podejrzane, bo
tak wiele za niewiele obiecuje tylko ten, kto ma niecne zamiary).
Komentarze
Prześlij komentarz