"Nawałnica mieczy"
George R.R. Martin, Nawałnica
mieczy
Przeczytałam. Niech licho porwie
końcówkę! Choć ten tom nie był tak wściekle intrygujący jak poprzedni, to finał
jest... nie tylko karykaturalny (śmierć lorda T.), co multiplikujący
wcześniejsze pytania, które i tak składają się na jedno: co będzie dalej?
Śmierć goni śmierć. Straszna jest
śmierć Młodego Wilka i jego matki, straszne jest to, że za śmierć Joffa obwinia
się Tyriona (ale ten zawsze jest obwiniany, co też jest straszne), straszna
jest śmierć Oberyna Martella, straszna jest naiwność i głupota co niektórych
bohaterów. Natomiast Littlefinger bije na łeb na szyję wszystkich intrygantów.
To istny książę Machiavellego! Zaczynam się go bać...
W tym tomie dochodzi również do
czegoś jeszcze – zmiany bohaterów. Chodzi głównie o Jaime’a, ponieważ Tyrion
zmienił się w „Starciu...”. Taka dynamika jest na plus, podczas gdy inni tkwią
dalej w swoim szale gry o tron.
Czytam te tomiska trochę po
łebkach, przeskakując nudnawe popisy, przechodząc wprost do najciekawszych
momentów. Wiem, tracę na tym, ponieważ powieść jest tak skonstruowana, że
wymaga całej uwagi czytelnika (i jeszcze większej pamięci) oraz czasu. Świat
Westeros jest uzależniający, ale to taki rodzaj uzależnienia, który nie porywa,
ale wciąga jak nieco przynudzające seriale, ciągnące się bez endu, a jednak
ogląda się ten odcinek za odcinkiem. Coś w kolejnym tomie sagi Pieśni ognia i
lodu z tego jest...
Jedna
uwaga! Kto odmienia imię wilkora Brana jak nazwisko, ten gapa! Psie czy
wilkorze imię odmienia się jak normalny rzeczownik – widzę Lata, biegam z
Latem, Lato, noga! Taki głupi błąd, a wkurza. Wrrr
Komentarze
Prześlij komentarz