Sienkiewicza albo się kocha, albo… część 1
Autor wielu poczytnych dzieł nie miał szczęścia do polskiej krytyki, za
to miał dla niej sporo cierpliwości. Stał się jedynym polskim ówczesnym
celebrytą, stąd też prasa warszawska, krakowska, ba, europejska zarabiała na
ploteczkach à propos pana Sienkiewicza. O czym tak huczała cała Europa i Świat?
Za co go pokochali m.in. Tołstoj? I z jakiego powodu William Faulkner napisał:
„Sienkiewicz znał odpowiedź od samego początku: ku pokrzepieniu serc”? Po
kolei.
Henryk Sienkiewicz przyszedł na
świat 5 maja 1846 roku w Woli Okrzejskiej. Jego matka skoligacona była ze
znanymi w historii personami, m.in. z księdzem Cieciechowskim i pisarką Deotymą,
co później krytyka wytykała pisarzowi po wydaniu Trylogii. Rodzina
Sienkiewiczów albo trafiała na wyjątkowo „trudne” majątki ziemskie, albo nie
umiała nimi zarządzać. Wola nie przynosiła zysków, mnożyła długi, więc
Sienkiewicze z córkami i synem sprzedali wszystko i przenieśli się do Warszawy.
Autor powieści historycznych już
jako uczeń gimnazjów słynął z doskonałej znajomości historii Polski, zresztą
zaczytywał się w książkach historycznych, referatach, monografiach, artykułach.
Jeszcze będąc na wsi u babki, znalazł na strychu Reja, Kochanowskiego, Skargę,
Górnickiego, Niemcewicza i zaczytywał się w staropolszczyźnie. Słynął również z
pisania wypracowań za kolegów, m.in. syna Stanisława Moniuszki. Mimowolnie
wagarował, a to za sprawą sklepu zoologicznego, umiejscowionego po drodze do
szkoły. Ptactwo w klatkach zajmowało uwagę młodego Sienkiewicza i przychodził
często po dzwonku. Piątkowym uczniem nie był, dlatego też do matury przystąpił
z rocznym opóźnieniem, a ten „wolny” czas wykorzystał na solenne przygotowanie
się do egzaminu, pracując głównie jako korepetytor. Z polskiego, historii i
geografii na świadectwie wpisane były piątki, z reszty… trójki. Był
zdecydowanym humanistą. A mimo wszystko poszedł na medycynę, bo tak chciała
rodzina. Nie był to wymarzony kierunek dla zapalonej głowy pełnej fantazji,
porywów patriotycznych. Sienkiewicz, ku rozpaczy matki, zrezygnował ze studiów,
poszedł na wydział filozoficzno-historyczny Szkoły Głównej, po tym jak załapał
się do redakcji „Gazety Polskiej”.
„Na marne” nie na marne
W „Gazecie Polskiej” redaktor
naczelny - pan Sikorski, wiecznie zarzucał Sienkiewiczowi barwność i skłonności
ku fabularyzacji faktów. Tymczasem jego felietony z cyklu „Chwila obecna”
zaskarbiły Litwosowi wielką popularność wśród czytelników. Sikorski - zmora nie
odstraszył jednak literackich zapędów autora Trylogii. Zadebiutował w wieku 27
lat powieścią „Na marne”. Utwór opowiadał o losach ubogich studentów medycyny,
zresztą sam Kraszewski pochwalił debiutanta za styl, język i doskonałe
odzwierciedlenie sytuacji. Co trudne nie było, Sienkiewicz znał to środowisko z
autopsji. Jego wcześniejszych wierszy, sielanek żadne poważne pismo nie chciało
wydrukować.
Nie pisał również dla „Niwy”. Drzwi
otworzyły przed początkującym dziennikarzem „Tygodnik Ilustrowany”. Pisał też
recenzje, jednym słowem - koledzy po fachu nie pozwolili, aby talent
Sienkiewicza się marnował i dbali o to, żeby nie przymierał głodem.
American dream
Stąd też i pomysł wyjazdu do
Ameryki. 19 lutego 1876 roku Sienkiewicz, szczęśliwy i pełen nadziei, wypływa
do Stanów Zjednoczonych. Przemierzył Amerykę wzdłuż i wszerz. Co zobaczył? Na
pewno nie to, czego się spodziewał. Brud, nędzę, niewolnictwo, degradację
rdzennej ludności Ameryki Północnej, ludzi o straconych złudzeniach, złupionych
i roztrojonych nerwowo. Nawet Polak Polakowi potrafił być wilkiem. Rozczarował
go brak ogłady, bezpośredniość, pustka Amerykanów i Amerykanek - bezwstydnych i
wyzywających. Swoje refleksje zawarł m.in. w nowelach „Orso”, „Sachem”,
„Latarnik”, „Za chlebem”. Nie wszystko trąciło beznadzieją, bo m.in. dzięki jego
zabiegom Modrzejewska stała się gwiazdą wielkoformatową. Miał też bliski
kontakt z Indianami, co prawda za wiele nie pogadali, ale przynajmniej wypalił
z nimi cygaro i zjadł czekoladę od pani Heleny. We flanelowej koszuli żył jak
traper, spał pod gołym niebem i chodził na polowania. W osadzie utworzonej dla
pani Modrzejewskiej pracował na roli - wywalał łopatami obornik. Plotki i brak
produktywnej pracy nie dawały mu spokoju. Wyjechał z Ameryki bardzo szczęśliwy.
Sam pisał, że dopiero z Ameryki lepiej widzi i ocenia sytuację w Polsce. W tym
okresie powstały m.in. „Janko Muzykant”, „Jamioł”, „Szkice węglem”.
Z tego okresu pochodzą „Listy z podróży”
i to one rozsławiły nazwisko Sienkiewicza
w podzaborowej Polsce i na świecie.
w podzaborowej Polsce i na świecie.
Słowo o „Słowie”
Sienkiewicz wraz z dwójką
przyjaciół założył własne czasopismo. „Słowo” stało się przepustką Sienkiewicza
do prostego ludu. Na łamach własnego pisma drukował wszystkie swoje powieści
historyczne, później przedrukowywane przez inne periodyki: krakowskie,
poznańskie. Przez „Słowo” porozumiewał się ze społeczeństwem w ważnych
politycznych kwestiach. Na łamach „Słowa” wzywał ludzi i mocarzy ówczesnej
Europy do opamiętania się, do szlachetnych celów. Również tutaj zamieszczał
nieraz sprostowania krążących po Warszawie plotek. Z redakcji wyciągał też
pieniądze na podróże i na cele charytatywne.
Sukces Trylogii
Od 1883 roku w „Słowie” regularnie
ukazywały się odcinki „Ogniem i mieczem” (pierwszy tytuł „Wilcze gniazdo”).
Tytuł wymyślił major Olendzki - hulaka i łgarz, niezwykle barwna postać. Na nim
też wzorował Sienkiewicz pana Zagłobę. I na „Pamiętnikach” Paska i na własnym
teściu, i na poznanym w Ameryce kapitanie Korwinie-Piotrowskim - awanturniku i
hulace.
To był sukces! Ale nie dla
warszawskiej krytyki. Nawet Prus atakował Sienkiewicza za brak związku z prawdą
historyczną! Też powód… i to w ustach wielkiego pisarza. Natomiast ludność
polska uwielbiała Zagłobę, Podbipiętę, kibicowała Skrzetuskiemu i Helenie; chcieli,
aby Sienkiewicz wymyślił Bohunowi jakąś partię! Wiejskie baby dawały na msze za
duszę pana Podbipięty. Bywało i tak, że Henryk do rana pisywał odcinki i
posyłał gońca do redakcji „Słowa”, ponieważ ludzie chcieli już zaraz poznać
ciąg dalszy. Po wydaniu książkowym tematem numer jeden w spotkaniach
towarzyskich było „Ogniem i mieczem”. Pisanie pierwszej części Trylogii było
dla Sienkiewicza gratką. Dopomagała mu Marynia - pierwsza żona. Krytycznie
oceniała papierowość postaci i łatwość wyplątywania się z tarapatów. Bardzo
pomogła też „stara miłość” do historii. Studiował „Pamiętniki” Paska, szkice
historyczne, język ówczesnej epoki wzorował na stylistyce „Odysei” i „Iliady”.
Po śmierci żony, w 1885 roku, dokończył
powoli „Potop”. Robota dobrze szła, pomagały podróże, pomagali przyjaciele i
siostra Maryni - Jadwiga Janczewska, surowy krytyk i niezwykle dyskretna
osóbka. „Potop” (1886) został również dobrze przyjęty przez społeczeństwo.
Powstawały nawet urywki dotyczące tylko obrony Częstochowy. Do Sienkiewicza
napływały listy gratulacyjne, podziękowania, prezenty, kule z murów
częstochowskich - szczere ludzkie reakcje. Ludzie wierzyli Sienkiewiczowi,
ponieważ był barwny, dynamiczny, realny. Tłumy szukały prawdziwych Zagłobów,
Skrzetuskich; odwiedzały miejscowości, w których rozgrywała się akcja powieści
- wierzyli w prawdziwość wymyślonych przecież sytuacji.
„Pan Wołodyjowski” (1888) powtórzył
sukces. I „Ogniem i mieczem”, „Potop” i „Pan Wołodyjowski” tłumaczone były na
niemiecki, rosyjski, czeski, angielski, francuski. Przerabiano fragmenty
Trylogii na potrzeby teatru. Sienkiewicza ściągano na odczyty. Pieniądze sypały
się zewsząd! Wydatków było zawsze więcej. Praw autorskich nie było.
Sienkiewicza zawsze irytował fakt, że tłumacze i drukarze nie pytali się o pozwolenie.
Jednak razu pewnego węgierski tłumacz ośmielił się poprosić o zgodę na przekład,
a nawet obiecał podzielić się zyskiem, i Sienkiewicz… odmówił.
Komentarze
Prześlij komentarz