„Przyjaciele” – powrót pięknej narracji trzecioosoboowej, ale koniec... ech
Ciężko mi wybaczyć koniec tej dość ciekawej powieści dla dzieci, a może też i dla początkującej młodzieży. Piękna narracja trzecioosobowa porwała mnie od razu i niosła, mniej więcej, przez dwie trzecie fabuły. Finisz jest... no cóż – zepsuł pierwsze wrażenie. To chyba jakiś głębszy problem polskiej literatury dla dzieci – świetne, wciągające początki i totalne pogubienie się na końcu. Fatum finału.
Grzegorz Kasdepke, Mira Stanisławska-Meysztowicz, Przyjaciele
Fabuła oparta jest na perypetiach rudowłosej Ani, która ze wsi o nazwie Brzozowo, przyjeżdża do samej stolicy Polski. Dziewczynka, niezwykle wrażliwa, grzeczna, życzliwa, ale też i płochliwa, nie jest zaakceptowana przez „kamieniczne” dzieciaki, a przynajmniej przez większość z nich – pociągającą za sznurki Patti, dającego się pociągać za sznurki Jacka, brata Patti, czyli Tomka. Wyłamuje się tylko Wojtek, młody inteligent, ceniący rozrywki intelektualne nad trzepakowymi. Relacje między dziećmi są nieco pogmatwane – ktoś w kimś się podkochuje, ktoś o tym wie i niecnie to wykorzystuje, a jednocześnie wzdycha do kogoś innego. Mowa o dziesięcio-, jedenastolatkach (!). Tak, trochę za wcześnie, by podchodzić do tematu zauroczeń tak poważnie, gdyż przeważnie w tym wieku dzieciaki traktują temat „chodzenia” z większym luzem. No, tego pośpiechu nie mogę zrozumieć.
A skoro jestem już przy postaciach... Portrety psychologiczne przypominają bardziej 15-, 16-latków. Zerknijcie na okładkę, a dostrzeżecie poważnie wyglądające „fizjonomie” zamiast dziecięcych. Główna bohaterka jest... papierowa. Dosłownie i w przenośni. Wrażliwa, płaczliwa, delikatna, a jednocześnie pod koniec powieści potrafiąca zachowywać się inaczej. Dla mnie jest ona „odczłowieczoną” wersją Ani z Zielonego Wzgórza – „odczłowieczoną”, bo – jak już wspomniałam – jej delikatność jest nierealna, nie ma w niej krztyny życia. Pozostali bohaterowie wypadają mniej blado, przy czym najbardziej prawdziwi są chyba Patti i Wojtek.
Wróćmy do fabuły. Nie dotyczy ona tylko problemu akceptacji „odmieńców”, czyli inteligentów i artystów, przez małe kamieniczne środowisko, trochę zaściankowe, choć mające się za wielkopańskie, bo stołeczne. I szkoda. Po raz kolejny czytam książkę, w której chce się dużo powiedzieć i niefortunnie to wychodzi. Wszystko byłoby dobrze, gdyby problem „Przyjaciół” był tylko jeden – wieś versus miasto, wrażliwość versus sztuczność postawy. To byłaby naprawdę ciekawa książka – a narracja jest zabójczo urocza – gdyby niepotrzebnie wprowadzone wątki osnute wokół przewrażliwienia Ani na punkcie zwierząt, koleżanek, jak i wokół wyprawy Tomka, wyrzucania śmieci do lasów, porzucania zwierząt, zgubnej przedsiębiorczości, amorów pana Franciszka. Tego jest, po prostu, za dużo, jak na końcówkę fabuły. I widać to po tym, jak te problemy są potraktowane – szybko, trochę byle jak.
Nad wszystkim czuwa wszechwiedzący, wszystkowidzący narrator. Relacjonuje wydarzenia przystępnym językiem, nieco dowcipnym, momentami troskliwym, czasem przemawia nauczycielskim tonem, nieraz uchyla rąbka tajemnicy. Jest wprawionym gawędziarzem i dzięki niemu powieść czyta się szybko i przyjemnie. Ale i on nie uratował ostatnich rozdziałów, które były nadbagażem. Oj, wielka szkoda. „Przyjaciele” mają potencjał. Fatum finału...
Komentarze
Prześlij komentarz