Miłość, zerwanie i... szafir – refleksje o „Błękit szafiru” Kerstin Gier
Świeżo po lekturze drugiego tomu Trylogii Czasu mogę napisać niewiele, a spodziewałam się więcej. „Błękit szafiru” rozczarowuje, o czym poniżej. Ale kto wie, czy to nie jest celowy zabieg autorki? Może wcale ten tom nie miał być dedykowany konkretnej osobie i związanej z nią tajemnicy?
Kerstin Gier, Błękit szafiru
W drugim tomie liczyłam na większy udział szafiru, czyli Lucy Montrose. Zanim przystąpiłam do czytania, miałam nadzieję, że chociaż część tajemnic, zwłaszcza z udziałem „złodziejów” chronografu, będzie wyjaśniona.
Tymczasem autorka lwią część powieści przeznaczyła na lekcje manier, menuetów, historii, polityki, czyli na to, aby jeszcze bardziej poniżyć główną bohaterkę. Nawet Harry i Ron mieli „przebłyski”, u Gwendolyn... ciemność, niestety, widzę ciemność.
Bohaterka nie robi nic, aby choć trochę zmienić swoją pozycję – lekkomyślnej, infantylnej, słodkiej idiotki, a ma przecież świetne atuty – przedsiębiorczą koleżankę, ducha i gargulca do pomocy. Ma jeszcze matkę, którą mogłaby skłonić do mówienia prawdy, jak i możliwość podróży w czasie. Gdyby nie Leslie – detektyw w spódnicy – i gargulec, Gwendolyn byłaby w... ciemnym zaułku. Pytania, jakie zadaje, rozmowy, nie prowadzą do niczego. Wydaje mi się, że autorka chciała z niej uczynić kogoś wyjątkowego, nieprzewidywalnego, ale to kolejna postać z filmów romantycznych, która nie robi nic, a świat leży u jej stóp. Może jest to dobre w filmach, ale w książkach takie rozwiązanie się nie sprawdza.
Podsumowując, „Błękit szafiru” wyjaśnia niemal wszystko, ale to nie dzięki akcji, a raczej wstępom do rozdziału i wizjom cioci Maddy. Poza tym jest to opowieść o dziewczynie, która nic nie wie i się niczego nie uczy. Znowu przeżywa załamanie, tym razem miłosne – już nie rodzinne, ale takowe jeszcze nastąpi – jednak musimy na to poczekać do końca tomu. Miał być wielki bal, a wszedł kinderbal. Oby tom trzeci wynagrodził te katusze!
Nie jest to do końca „stracone” czytanie. Są tu też pozytywne akcenty – tło historyczne, barwne, plastyczne, szyfry, wprowadzenie nowych postaci, aczkolwiek gargulec mnie nie przekonuje – jak na średniowiecznego demona jest bardzo nowoczesny. Ostatnia scena, z epilogu, sprawia, że jednak ma się ochotę sięgnięcia po ten trzeci tom. I zaraz to zrobię. Tym bardziej, że traktuje o szmaragdzie, a szmaragdem jest de Saint Germain. Idę czytać.
Komentarze
Prześlij komentarz