Wielkie oczekiwania, ale... nie wszystko złoto
Kolejny tom Jeżycjady może
zadowolił zwolenników poetyki pisarki, ale… Diabeł tkwi w szczególe. Świat
bohaterów rozrastał się przed czytelnikiem jak - siląc się na wyszukane
porównanie - wschodzące słońce, opromieniając powolutku coraz większe połacie
ziemi. I tak poznawaliśmy Cesię i profesora Dmuchawca. Później do Cesi i Danusi
doszła Aniela z Pawełkiem - ten ostatni został wreszcie bohaterem prawie
pierwszoplanowym. Do dziewcząt i Pawełka dołączono rodzinę Borejków, która
przywłaszczyła miano głównych bohaterów przez dwa kolejne tomy. W „Opium w
rosole” pojawiają się nowe postaci, pozostające wciąż w gronie starych i dobrze
znanych bohaterów. W „Brulionie…” powraca Aniela Kowalik vel. Kłamczucha oraz
niereformowalni (a jednak) bracia Lisieccy. Szkoda, że grupa ESD nie odniosła
resocjalizującego sukcesu i nie zaszczepiła w braciach krztyny dobra. Chłopcy
bowiem wyrośli na wandalów, których boją się dorośli, a w tym i grono
pedagogiczne. Szkoda (po raz drugi), że wiara w optymizm człowieka zmalała, jak
i w to, że zło można dobrem zwyciężyć.
Tajemniczy i tytułowy brulion to
żółty amerykański zeszyt, zastępujący Beacie Bitner, zwanej Bebe, notatnik i
dzienniczek. Beata znacznie odbiega od dotychczasowych przebojowych bohaterek.
Jest skromna, momentami przypomina zdyscyplinowaną i nieufną Ewę Jedwabińską, a
przede wszystkim wybudowała przed ludźmi mur, za którym chowa swoje prawdziwe
wnętrze. Brulion nie jest bynajmniej najważniejszy w utworze, bo tu jak zwykle
panuje eklektyzm tematów/problemów, a szkoda (po raz trzeci), ponieważ w nim
znaleźć by się mogły zwierzenia Bebe, jej rozterki, do których dziewczyna ma po
100kroć prawo. A tak autorka wszystko istotne zawarła w komentarzach
narratorskich. Na tajemniczych brulionowych zapiskach wizerunek Bebe raczej by
skorzystał, można by w nich zawrzeć przemianę duchową bohaterki, pogłębić jej
portret psychologiczny. W powieści dochodzi do tego bardzo szybko, jakby
autorka traciła pomysły (?) czy nie wiedziała, którą z bohaterek uczynić
pierwszoplanową.
Tak, oprócz perypetii miłosnych
Bebe dochodzi do głosu zegar biologiczny Anieli Kowalik. Inteligentna,
egocentryczna aktoreczka z pasji, z wykształcenia graficzka, z zawodu suflerka
wpada w objęcia uwodzicielskiego Krystiana - stomatologa sukcesu. Od czasu do
czasu szczęście Anieli zakłóca ekscentryczny Bernard, artysta pełną parą (może
aż za bardzo, stąd wydaje się niezbyt rzeczywisty, szkoda), hipis i mentor
nastoletniego Damazego Kordiałki. Bernard to niebieski ptak, trochę taki frant
- sowizdrzał, fantasta, który nie potrafi żyć codziennością, bo ta mu sprawia
ból. Bernard jest zbyt konsekwentny w „byciu innym”, czasami jego wizerunek
skorzystałby, gdyby zszedł na ziemię.
Znowu miłość, znowu grom z
jasnego nieba łączy bohaterów szybkim zrozumieniem, afektem prawdziwym i
odwzajemnionym. Dobrze, że pojawia się Aniela i jej prozaiczność, dzięki której
wrażenie czytania romansidła nieco przycicha. Od romansu odbiega również
problem wychowania, stręczycielstwa (dzisiaj mówilibyśmy o bullingu) i szkoły,
która wyjątkowo w „Brulionie…” została dość mocno spoliczkowana.
„Brulion Bebe B.” jest, jak do
tej pory, najsłabszym ogniwem Jeżycjady. To jest subiektywny wyrok, oczywiście.
Za dużo w tej powieści tanich chwytów rodem z romansów brukowych, za dużo
niekonsekwencji, dotyczących nowych postaci albo wykreowanych nader
konsekwentnie hipisów-idealistów, sympatycznych, ale nieprawdziwych,
sztucznych. Autorka sili się również na zwroty do czytelnika, retardacje, w
których to drobiazgowo opisuje Poznań z końca lat 80. Nowość, ale czy
konieczna? Nie lepiej byłoby skupić się na jednym wątku i go porządnie
poprowadzić od początku do końca, albo postąpić jak w „Opium…”? Tu ciągnięcie
dwóch srok za ogon skończyło się niepowodzeniem. Niemniej, kto chce dowiedzieć
się, jak można redagować kreatywne notatki, powinien zerknąć do „Brulionu…”.
Komentarze
Prześlij komentarz