Każdy ma swojego bzika... albo Towiańskiego czy Matkę Makrynę. Biografia Słowackiego część VI
Po licznych upokorzeniach ze strony "Młodej Polski" i obozu tzw. jezuitów (katolików), Słowacki szukał jakiejś nowej idei, która wydźwignęłaby go z wątpienia i rozczarowań. No bo ile razy można dostawać metafizycznie w twarz? Ile razy odpowiadać na zaczepki? Ile arcydzieł wydawać, żeby wreszcie ci, co nawet mieli otwarte oczy na sztukę, wyszli spod wpływu psucicieli? Słowacki, trzeba dodać że chorujący, pozbawiony widoków najbliższych mu osób, wyczerpany sporami polskiej emigracji, czekał na kogoś wyjątkowego, kogoś kto w końcu zaprowadzi porządek w polskiej sprawie. Tym kimś był Andrzej Towiański.
Juliusz Słowacki w kręgu Towiańskiego - 1842 rok
Andrzej Towiański był Litwinem, studiującym na Uniwersytecie Wileńskim mniej więcej w tym samym okresie co Adam Mickiewicz. Jako prawnik z wykształcenia zaczynał karierę od stanowiska asesora. W kościele oo. Bernardynów doznał objawienia - kazano mu naśladować Chrystusa. Z biegiem lat Towiański wypracował swoje idee w Kole Sprawy Bożej. Idee te nazywano towianizmem.
Czym Towiański zwabił w swoje kręgi Mickiewicza, Słowackiego, Seweryna Goszczyńskiego, Walentego Wańkowicza i wielu innych?
Istotą towianizmu jest walka dobrocią - zło dobrem zwyciężaj, wroga traktuj jak przyjaciela, idź w ślady Chrystusa. Zwłaszcza to ostatnie hasło mocno korespondowało z myślami samego Mickiewicza i jego "Księgami narodu i pielgrzymstwa polskiego", w których również zawarł idee mesjanizmu (Polska jako ofiara Europy, która się odrodzi silniejsza). Mówił także o słupach światła: jasnym i ciemnym - przyziemnym, grzesznym, cielesnym. Dlatego należy się pozbyć rozkoszy, zastąpić ciemne światło jasnym i dostąpić nieba - zadbać o ducha, aby zostać zbawionym. Trzeba się więc doskonalić duchowo i czekać na łaski płynące z nieba. Towiański twierdził, że pisanie literatury zbliża bardziej ku ciemnemu światłu, ponieważ pisząc, oczekujemy sławy. Słowacki nie mógł zgodzić się na to. Mickiewicz, faktycznie przestawał pisać dłuższe i lepsze dzieła, zajmował się wykładami Koła Sprawy Bożej. Po wygnaniu Towiańskiego z Francji, Mickiewicz stał się nawet jego p.o. - jakbyśmy dzisiaj powiedzieli.
Ważnym aspektem atrakcyjności Towiańskiego, były same spotkania - rozmowy, wykłady wśród swoich, a nie salonowych gierek, "glansowanych rękawiczek i glansowanych podłóg" - jak pisał Słowacki do matki. Doskonalenie wewnętrzne również przemawiało do Słowackiego: "mnie trzeba dziś być wewnętrznie człowiekiem, ile można doskonałym i dobrym...". Tylko ta krytyka pisania.
Dla Juliusza Słowackiego rzucenie pisania - to było za wiele. Nie po to poświęcił całe swoje życie na walkę o reputację, o godne miejsce w panteonie literatury, żeby teraz w imię towianizmu rzucić cały wysiłek życia. Dla niego Towiański usypiał wolę walki z carem, usypiał Konradów, Kordianów i innych belwederczyków. Słowacki rozstał się z Kołem Sprawy Bożej i miał wielki żal, że inni - przecież równie inteligentni - nie dostrzegli fałszu Litwina, którego ponoć wyśnił Mickiewicz. Poza tym był chory. Wakacje nad Atlantykiem - w Pornic - przyczyniły się do znacznego pogorszenia się stanu zdrowia poety. Kąpiele w oceanie, w których pomoc tak wierzył, tylko go dobiły.
Drugim powodem rozstania się z towiańczykami, było politykowanie. Głoszenie idei słowianofilskich, rusofilskich, korespondowanie z carem, ba, nawet branie pod uwagę jego pieczy... dość było dla Słowackiego. Wystąpił z Koła, po tym jak bezskutecznie zaczęto nawracać jego grzeszną duszę.
W 1843 napisał "Księdza Marka" - utwór traktujący o prorokach i
ich proroctwach - reminiscencje z Koła Sprawy Bożej. O swoich tam
doświadczeniach pisał jeszcze w utworach: "Tak mi, Boże, dopomóż", w odezwie do braci w Kole (1845), "Sen srebrny Salomei", "Oto Bóg, który łona tajemnic odmyka", "Książę niezłomny".
W 1845 pisze do Koła veto - protest przeciwko wszelkim herezjom towiańczyków. Za herezja brał prorosyjskie i procarskie postulaty.
Słowacki miał straszny żal do siebie, że dał się wywieźć w pole... podwójnie. Za sprawą Towiańskiego został skontaktowany z matką Makryną Mieczysławską. Była to Polka podszywająca się pod zakonnicę - ofiarę tortur prawosławnych księży, uciekinierkę z Syberii. Historia matki Makryny była tak przekonująca, że nawet udało jej się wygłosić swą tyradę przed papieżem, licząc na to, że zdoła on złagodzić podejście cara do Polaków. I tym razem się przeliczono. W matce Makrynie widziano nadzieję, polska emigracja była głucha i ślepa nawet na jej wersje, różniące się w prasie, podczas "audiencji", na doniesienia Francuzów. Słowacki dał się zwieść, ba, napisał nawet poemat...
Okres genezyjski 1844
W tym roku Słowacki pisze nową rzecz. "Genezis z ducha". Jest to utwór zawierający nową filozofię Słowackiego, mistyczną, spirytystyczną. Materia jest tylko ilustracją przemian ducha, który wszystko przenika, który był, jest i będzie. Tym samym jest to powrót do idei rewolucyjności w świecie, zwłaszcza w aspekcie ówczesnych przemian w Europie. Bez rewolucji niczego nowego się nie wprowadzi, niczego starego się nie zniszczy. A tu trzeba było niszczyć. Wszystko.
W tym okresie Słowacki pisał dużo, ale nie wszystko kończył. Wychodzą dramaty i wiersze rozliczające się z towiańczykami i obozem reakcjonistów - arystokratów.
Resztkami sił dreptał po polskiej ziemi
Ostatnie lata życia Słowackiego - 1846-49, były również burzliwe co wcześniejsze. "Młoda Polska" działała w Polsce zaborowej na niekorzyść Słowackiego. Nawet jego wiersze do braci Polaków, publikowane w zaborach, spotykały się z krytyką magnaterii, szlachty i niewtajemniczonych w kunszt jego poezji rodaków. Miał grupkę swoich przyjaciół, do których napisał piękny wiersz pożegnanie - "Testament mój". Ale Krasińskiego wśród nich już nie było. Definitywne zerwanie przyjaźni nastąpiło z chwilą wydania "Psalmów przeszłości" Krasińskiego i "Odpowiedzi na Psalmy" Słowackiego. Juliusz nie mógł znieść, że wciąż gloryfikuje się szlachtę i stare dobre dzieje; że jest się ślepym na krzywdy i niesprawiedliwość; że zamyka się tym ludziom drogi do walki; że się wierzy w odrodzenie moralne szlachty; że ta obojętność i zatwardziałość spotka się z buntem. Spotkała się w rabacji galicyjskiej 1846 roku.
Słowacki czuł się naprawdę fatalnie. Gruźlica dawała się ostro we znaki. Czasem Słowacki wzywał przyjaciół i dawał im ostatnie wskazówki, myśląc, że śmierć nadejdzie jutro. Pisał też dużo i różną wybierał tematykę. Przypominały mu się sceny z powstania listopadowego; rozliczał się ze swoim życiem; kontynuował "Króla-ducha". Nie przestawał interesować się polityką i zabierał głosy w ważnych sprawach. Chciał zawiązania konfederacji i wykorzystać okazję europejskich zrywów, ale użył słowa "konfederacja" o negatywnych konotacjach. Stąd jego apel okazał się fiaskiem.
Ale dla umierającego Słowackiego właściwie już nic nie miało znaczenia. 10 kwietnia 1848 roku wraz z pięcioma patriotami wybrał się do Poznania. Po tylu latach! Jak bardzo się rozczarował postawą rodaków, którzy sami tłumili bunty... strachem magnatów przed chłopami. Na spotkaniach Komitetu Narodowego jawnie skrytykował dwulicowość przywódców. Musiał - z własnego kraju! - uchodzić do Wrocławia. Mieszkał na poddaszu przy ulicy Świdnickiej, a całe zdarzenie barwnie i dowcipnie opisała Maria Konopnicka dzięki relacjom współlokatora Słowackiego - Weryhy Darowskiego.
Ostatnie spotkanie z matką
W połowie czerwca 1848 spotkał się po raz ostatni z matką. Poczuł zarazem radość i smutek. Cieszył się tak upragnionym widokiem twarzy matki, ale ani on nie potrafił zdobyć się na czułość, jakiej pragnął, ani matka nie widziała w nim już swojego synusia. Choć Słowacki z matką często korespondował, to i tak w liście nie sposób wszystkiego umieścić. Różnili się poglądami (pani Salomea nawet podejrzewała Juliusza o stan duchowny), ani on nie starał się już "nawracać" matki, ani ona wnikliwie go słuchać. Przykre...
W połowie lipca wraca do Paryża i koncentruje się tylko na pisaniu "Króla-ducha". Prowadzi skromne życie towarzyskie i artystyczne. Choroba osłabiła go na tyle, że wszelki wysiłek był dla niego mordęgą. Nie wychodził pod koniec życia z łóżka. Spędził w samotności ostatnie święta Bożego Narodzenia.
Śmierć w samotności
3 kwietnia 1849 Feliński przeczytał mu list od matki. Miał zamiar jej odpisać, że cieszył się, słysząc jej słowa. O 16.00 już nie żył. Cyprian Kamil Norwid spóźnił się, przychodząc następnego ranka. Zastał krzątaninę wokół zwłok, które tak opisał: "mało piękniejszych twarzy widzi się, jaką była twarz Słowackiego rysująca się białym swym profilem na spłowiałym dywanie ciemnym".
Pogrzeb odbył się 5 kwietnia - bez przemowy, bez tłumów, bez uroczystości. Te miały dopiero nadejść. W 1927 roku Piłsudski dyrygował sprowadzeniem prochów Słowackiego na Wawel i powiedział: "W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, by królom był równy". W końcu otrzymał sławę, uznanie i podziw, o co walczył przez całe swoje życie.
Komentarze
Prześlij komentarz