„Feralne Biuro Śledcze. Zatruty spinner” dobra podróbka znanego biura detektywistycznego Lassego i Mai
Nie ma nowej części przygód młodych detektywów ze szwedzkiego miasteczka Valleby? A dziecko płacze i domaga się więcej Mai i Lassego? Może się zadowolić bardzo dobrą podróbką, polskiego pochodzenia, czyli Feralnym Biurem Śledczym.
Sven Jönsson, Feralne Biuro Śledcze. Zatruty spinner
Czyli Rafał Witek i ilustratorka Zosia Dzierżawska przygotowali całkiem udaną wersję Lassego i Mai. Bohaterów jest ciut więcej i są ciut starsi, ale budowa fabuły, konstrukcja zagadki i jej rozwiązania – rodem z Valleby.
Bardzo krótka, ładnie wydana książka z wkładką do napisania własnych notatek, tudzież raportów z konkretnego śledztwa – miły gest w stronę czytelników, jednak... no właśnie. Książka jest dobra dla dziecka „piśmiennego” i „niepiśmiennego”. Z doświadczenia bibliotekarskiego wiem, że bardziej „niepiśmiennym” się spodoba niż tym dzieciom, które już posiadły wiedzę zapisywania myśli. Takie małe nieporozumienie, ale zawsze można „wykorzystać” rękę rodzica i jego komunikacyjne kompetencje.
Reasumując, książka choć wzorowana jest na szwedzkim pierwowzorze, rozgrywa się na polskim podwórku. Napisana przystępnym językiem akcja jest dość ciekawa, ale nie tak zagmatwana jak te w Valleby – tam jednak trzeba mieć wszystkie zmysły dookoła wszystkiego... Niemniej, może się podobać i, tak jak wspomniałam na początku, jest dobrym substytutem Lassego i Mai.
Kupiłam w ramach Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa i... wolę jednak szwedzkich małych detektywów. Może dlatego, że byli pierwsi. I podnoszą też statystyki czytelnictwa :)
Komentarze
Prześlij komentarz